Wszystkie zdjęcia instagramowe z wyprawy dostępne na tagu #nsr2012
Mapa na Run Keeperze (ta lepsza) – specjalnie dla Lichurca.
(Tak na marginesie, jakaś straszna masakra jest z embeddowaniem map na Bikestats, a przede wszystkim, uploadem plików GPX większych niż 8MB. Nie przyjmie tego ani Endomondo ani GMaps itp. Udało mi się wrzucić na RunKeepera i MapMyRide, ale żadnego nie umiem zembeddować jak Bikemap)
Wnioski:
1. Jeśli masz mapę papierową, wzmocnij zagięcia taśmą klejącą albo kup laminowaną. Ja mam po wyprawie mapę w 3 kawałkach.
2. Właściwie nie udało się nam znaleźć żadnego oznaczonego na mapie punktu widokowego (poza Łężeczkami). Oznakowanie w terenie kuleje zdecydowanie.
3. Z oznakowaniem szlaków też jest różnie. Im dalej od Poznania tym gorzej – brakuje oznaczeń na zakrętach albo są za wcześnie. Nie raz zdarzało nam się, że to GPS prowadził nas poprawnie, a nie szlak (oczywiście, zdarzało się też odwrotnie, no ale :D). W okolicach Sierakowa były jeszcze lokalne szlaki, nazwane łącznie Szlakiem Powstań Narodowych, oznaczone dodatkowo skrzyżowanymi szabelkami, ale miały się one nijak do tego, co miałam na mapie (która jest sprzed 10 lat), więc robiły trochę chaosu.
4. GPS był dobrym zakupem, ale muszę trochę więcej się go nauczyć. Zwłaszcza pod kątem keszowania.
5. Ciuchy i sprzęt.
– Wszystkie zakupione spodenki zdały swój egzamin. Mam po jednych z metką Shimano, Rogelli (najtańsze, bo 100zł) i Decathlonowe z pomarańczową wkładką. Schną szybko i nie śmierdzą, jeśli są wilgne.
– Koszulki. Tu już bywało różnie. Jeśli o komfort jazdy chodzi, to zdecydowanie najlepsza jest różowa z Tchibo (cienka, nie za obcisła). Jedynym jej minusem jest brak kieszeni z tyłu, które uważam za niezbędne i ewentualnie brak zamka przez całą długość.
Nieźle wypadła czarna z Lidla – cienka, lekko luźna, z kieszeniami. Trochę gorzej druga z Lidla, fioletowa, ale tylko dlatego, że jest w rozmiarze XS – powinnam mieć jednak S.
Najsłabiej wypadła pod kątem wyprawowym biała koszulka z Decathlona, bo jest gruba i nie wyschła więc śmierdziała wilgocią do tego stopnia, że nie byłam w stanie jej założyć.
– Kurtka przeciwdeszczowa z Decathlona. Mogłam wziąć rozmiar większą, bo nie zakrywała mi tyłka. Jest mała i lekka, ale kompletnie nieprzewiewna i nie da się w niej jechać zbyt długo w krótkim rękawku pod spodem. Na następną wyprawę chyba jednak wezmę kurtkę z goretexu.
– Buty. Właściwie całą wyprawę jechałam w sandałach, bo było tak ciepło. Ostatniego dnia padało i było zimno, więc jechałam w swoich ulubionych adidasach, co tylko mnie przekonało, że jednak będę potrzebować lepszych butów i od razu z osłonami. Kilka godzin w przemoczonych skarpetkach i butach to jednak nie jest mój ideał szczęścia…
– Rękawiczki. Mam ten problem, że mam drobne dłonie i grube palce, więc właściwie żadne rękawiczki na mnie nie pasują. Na razie mam takie z Lidla za 15zł i trochę porozciągałam im palce i nie są złe. Myślę, że konieczna jest jeszcze druga para, ponieważ dwukrotnie mi się zdarzyło, ze nie wyschły na następny dzień po praniu.
– Buff czyli chustka wielofunkcyjna. Zajebista sprawa, polecona przez Marka. Można wiązać na parę sposobów. Najczęściej miałam pod kaskiem, wiązaną na piratkę, a w ostatnie dni już jako kominiarkę, bo za mocno opaliłam sobie szyję… Myślę, że sprawię sobie jeszcze jedną do wiązania na rękę albo zakładania na szyję, tym bardziej, że w Tuttu kosztowała mnie tylko 20zł (nieoryginalna, ale czy to ważne?).
– Okulary. Niestety, jestem krótkowidzem i muszę coś mieć na oczach. Na szczęście, na wyjazd załatwiłam sobie soczewki i trochę mnie to uratowało – nie wyobrażam sobie w upale jeździć na rowerze i co chwilę poprawiać sobie szkła, że nie wspomnę o dyskomforcie jeżdżenia bez okularów przeciwsłonecznych. Zastanowię się nad zakupem takich rowerowych.
– Sakwy. Ja miałam już od zeszłego roku Crosso Twist z cordury, natomiast ojcu dokupiliśmy Dry i wymieliśmy się po jednej. Do tego jeszcze dwa duże worki, ale w ogóle ich nie wzięliśmy. Myślę, że na przyszły rok przyda się jakiś Ortlieb na kierownicę.
– Aparat. Wzięłam lustrzankę, ale właściwie większość zdjęć robiłam iPhonem, bo był pod ręką.
6. Wbrew pozorom, następnym zakupem sprzętowym nie będzie siodełko (defaultowe dało radę), natomiast na pewno zaopatrzę się w lusterko. O ile na trasie nie było specjalnie potrzebne, to jednak w bardziej ruchliwych miejscach jest nieodzowne, bo obracanie się może powodować utratę równowagi i w najlepszym wypadku wjazd w krzaki.
7. Trasy. Drogi były bardzo różne – najprzyjemniej jeździło się po pustych asfaltach w lesie, trochę gorzej po asfaltach w mieście i leśnych duktach, a zupełnie najgorzej po piachu. Na szczęście, nie było piachu wcale tak dużo, bo przez pierwsze dwie noce padał solidny deszcz i trochę to zniwelował. Niemniej, zdarzało nam się prowadzić rowery, bo nie szło ujechać.
8. Noclegi. Właściwie wcześniej zaklepany mieliśmy nocleg w Kowanówku pierwszego dnia, a do Sierakowa pojechaliśmy w ciemno. Wcześniej zadzwoniłam też do Szamotuł do schroniska, bo nie jest to już teren atrakcyjny turystycznie, więc i noclegów mniej.
9. Przygotowanie. Wstyd się przyznać, ale jechaliśmy właściwie bez żadnego specjalnego przygotowania kondycyjnego. Tzn. ojciec bez problemu na raz przejedzie 100km, ja po 50km też nie cierpię jakoś specjalnie, tym niemniej, moglibyśmy więcej i szybciej przejechać niż średnio 60km dziennie. Właściwie najbardziej bolą nas tyłki :) Chyba w końcu okazało się, że moje grube uda to nie tłuszcz tylko zakamuflowane mięśnie :D
Podsumowując:
– muszę dokupić buty, lusterko, rozpinane koszulki z kieszeniami z tyłu, spodnie długie (tudzież nogawki), okulary rowerowe
– muszę więcej jeździć
– i więcej keszować :)
W przyszłym roku myślę o szlaku Bike the Baltic po stronie polskiej :) I mam nadzieję, że uda się już zrobić wyjazd na 2 tygodnie.