Monthly Archives: August 2012

NSR 2012: Podsumowanie

Wszystkie zdjęcia instagramowe z wyprawy dostępne na tagu #nsr2012

Mapa na Run Keeperze (ta lepsza) – specjalnie dla Lichurca.
(Tak na marginesie, jakaś straszna masakra jest z embeddowaniem map na Bikestats, a przede wszystkim, uploadem plików GPX większych niż 8MB. Nie przyjmie tego ani Endomondo ani GMaps itp. Udało mi się wrzucić na RunKeepera i MapMyRide, ale żadnego nie umiem zembeddować jak Bikemap)

Wnioski:
1. Jeśli masz mapę papierową, wzmocnij zagięcia taśmą klejącą albo kup laminowaną. Ja mam po wyprawie mapę w 3 kawałkach.

2. Właściwie nie udało się nam znaleźć żadnego oznaczonego na mapie punktu widokowego (poza Łężeczkami). Oznakowanie w terenie kuleje zdecydowanie.

3. Z oznakowaniem szlaków też jest różnie. Im dalej od Poznania tym gorzej – brakuje oznaczeń na zakrętach albo są za wcześnie. Nie raz zdarzało nam się, że to GPS prowadził nas poprawnie, a nie szlak (oczywiście, zdarzało się też odwrotnie, no ale :D). W okolicach Sierakowa były jeszcze lokalne szlaki, nazwane łącznie Szlakiem Powstań Narodowych, oznaczone dodatkowo skrzyżowanymi szabelkami, ale miały się one nijak do tego, co miałam na mapie (która jest sprzed 10 lat), więc robiły trochę chaosu.

4. GPS był dobrym zakupem, ale muszę trochę więcej się go nauczyć. Zwłaszcza pod kątem keszowania.

5. Ciuchy i sprzęt.
– Wszystkie zakupione spodenki zdały swój egzamin. Mam po jednych z metką Shimano, Rogelli (najtańsze, bo 100zł) i Decathlonowe z pomarańczową wkładką. Schną szybko i nie śmierdzą, jeśli są wilgne.

Koszulki. Tu już bywało różnie. Jeśli o komfort jazdy chodzi, to zdecydowanie najlepsza jest różowa z Tchibo (cienka, nie za obcisła). Jedynym jej minusem jest brak kieszeni z tyłu, które uważam za niezbędne i ewentualnie brak zamka przez całą długość.
Nieźle wypadła czarna z Lidla – cienka, lekko luźna, z kieszeniami. Trochę gorzej druga z Lidla, fioletowa, ale tylko dlatego, że jest w rozmiarze XS – powinnam mieć jednak S.
Najsłabiej wypadła pod kątem wyprawowym biała koszulka z Decathlona, bo jest gruba i nie wyschła więc śmierdziała wilgocią do tego stopnia, że nie byłam w stanie jej założyć.

Kurtka przeciwdeszczowa z Decathlona. Mogłam wziąć rozmiar większą, bo nie zakrywała mi tyłka. Jest mała i lekka, ale kompletnie nieprzewiewna i nie da się w niej jechać zbyt długo w krótkim rękawku pod spodem. Na następną wyprawę chyba jednak wezmę kurtkę z goretexu.

Buty. Właściwie całą wyprawę jechałam w sandałach, bo było tak ciepło. Ostatniego dnia padało i było zimno, więc jechałam w swoich ulubionych adidasach, co tylko mnie przekonało, że jednak będę potrzebować lepszych butów i od razu z osłonami. Kilka godzin w przemoczonych skarpetkach i butach to jednak nie jest mój ideał szczęścia…

Rękawiczki. Mam ten problem, że mam drobne dłonie i grube palce, więc właściwie żadne rękawiczki na mnie nie pasują. Na razie mam takie z Lidla za 15zł i trochę porozciągałam im palce i nie są złe. Myślę, że konieczna jest jeszcze druga para, ponieważ dwukrotnie mi się zdarzyło, ze nie wyschły na następny dzień po praniu.

Buff czyli chustka wielofunkcyjna. Zajebista sprawa, polecona przez Marka. Można wiązać na parę sposobów. Najczęściej miałam pod kaskiem, wiązaną na piratkę, a w ostatnie dni już jako kominiarkę, bo za mocno opaliłam sobie szyję… Myślę, że sprawię sobie jeszcze jedną do wiązania na rękę albo zakładania na szyję, tym bardziej, że w Tuttu kosztowała mnie tylko 20zł (nieoryginalna, ale czy to ważne?).

Okulary. Niestety, jestem krótkowidzem i muszę coś mieć na oczach. Na szczęście, na wyjazd załatwiłam sobie soczewki i trochę mnie to uratowało – nie wyobrażam sobie w upale jeździć na rowerze i co chwilę poprawiać sobie szkła, że nie wspomnę o dyskomforcie jeżdżenia bez okularów przeciwsłonecznych. Zastanowię się nad zakupem takich rowerowych.

Sakwy. Ja miałam już od zeszłego roku Crosso Twist z cordury, natomiast ojcu dokupiliśmy Dry i wymieliśmy się po jednej. Do tego jeszcze dwa duże worki, ale w ogóle ich nie wzięliśmy. Myślę, że na przyszły rok przyda się jakiś Ortlieb na kierownicę.

Aparat. Wzięłam lustrzankę, ale właściwie większość zdjęć robiłam iPhonem, bo był pod ręką.

6. Wbrew pozorom, następnym zakupem sprzętowym nie będzie siodełko (defaultowe dało radę), natomiast na pewno zaopatrzę się w lusterko. O ile na trasie nie było specjalnie potrzebne, to jednak w bardziej ruchliwych miejscach jest nieodzowne, bo obracanie się może powodować utratę równowagi i w najlepszym wypadku wjazd w krzaki.

7. Trasy. Drogi były bardzo różne – najprzyjemniej jeździło się po pustych asfaltach w lesie, trochę gorzej po asfaltach w mieście i leśnych duktach, a zupełnie najgorzej po piachu. Na szczęście, nie było piachu wcale tak dużo, bo przez pierwsze dwie noce padał solidny deszcz i trochę to zniwelował. Niemniej, zdarzało nam się prowadzić rowery, bo nie szło ujechać.

8. Noclegi. Właściwie wcześniej zaklepany mieliśmy nocleg w Kowanówku pierwszego dnia, a do Sierakowa pojechaliśmy w ciemno. Wcześniej zadzwoniłam też do Szamotuł do schroniska, bo nie jest to już teren atrakcyjny turystycznie, więc i noclegów mniej.

9. Przygotowanie. Wstyd się przyznać, ale jechaliśmy właściwie bez żadnego specjalnego przygotowania kondycyjnego. Tzn. ojciec bez problemu na raz przejedzie 100km, ja po 50km też nie cierpię jakoś specjalnie, tym niemniej, moglibyśmy więcej i szybciej przejechać niż średnio 60km dziennie. Właściwie najbardziej bolą nas tyłki :) Chyba w końcu okazało się, że moje grube uda to nie tłuszcz tylko zakamuflowane mięśnie :D

Podsumowując:
– muszę dokupić buty, lusterko, rozpinane koszulki z kieszeniami z tyłu, spodnie długie (tudzież nogawki), okulary rowerowe
– muszę więcej jeździć
– i więcej keszować :)

W przyszłym roku myślę o szlaku Bike the Baltic po stronie polskiej :) I mam nadzieję, że uda się już zrobić wyjazd na 2 tygodnie.

NSR 2012: Dzień 5

Ostatni dzień byłby wyjątkowo lajtowy, gdyby nie fakt, że przywitał nas deszczem. Bardzo nie lubimy. Co prawda mieliśmy nasze pelerynki, ale nie da się ich mieć na sobie zbyt długo, bo nie oddychają..

Właściwie ze względu na zimno i deszcz nie zatrzymywaliśmy się wcale.
Zwiedziliśmy za to trasę S11 w budowie.


Zabłądziliśmy też w okolicy Pawłowic i zamiast przez Kiekrz, dojechaliśmy do Poznania od Złotnik i przez Strzeszyn. Po drodze mieliśmy ciekawy case z oznakowaniem szlaku. A właściwie drogi rowerowej. Niestety, nie mam zdjęcia, ale wyglądało to mniej więcej tak, że była sobie droga przez pole, otoczona drzewami, a przed tą drogą szlaban i kilka tabliczek, które w skrócie mówiły “teren prywatny, won”. A obok nich znak drogi rowerowej. I żadnej drogi rowerowej w pobliżu.

Niestety, jak tylko dojechaliśmy do Poznania, spotkaliśmy prawdziwego buca rowerowego w naturze. Otóż, jedziemy sobie z ojcem trasą nad Strzeszyńskim. Obok siebie, bo ze względu na pogodę i dzień roboczy, w okolicy nie było żywej duszy. Wtem, jadąc z lewej strony widzę, że jakiś 50-letni kolo próbuje wyprzedzać z prawej strony. Mówię ojcu – uważaj, bo rower za nami. To ojciec, jak każdy normalny człowiek logicznie myślący, zwalnia i zjeżdża na prawo. Facet się zmitygował i omija środkiem. Ja do niego – dzwonka pan nie masz, żeby ostrzegać przed manewrem?
A ten na mnie wyjechał, że nie powinniśmy jechać obok siebie, na co ja mu, że oczywiście, że możemy, niech sobie przepisy poczyta, a manewry się sygnalizuje. A ten do mnie, żem stara i głupia. “Stara i głupia jesteś”, powiedział do mnie 50-letni koleś. No doprawdy. Buc zepsuł mi humor.

No ale. W końcu dotarliśmy do domu, wzięliśmy ciepły prysznic, zjedliśmy obiad, a ja się ogarniam od tego czasu.

Na koniec, lans focia z błockiem na rowerze i nogach xD


Trasa rowerowa 1796591 – powered by Bikemap

NSR 2012: Dzień 4

Dzień czwarty wyprawy to powolny powrót do Poznania, konkretnie Szamotuł.

Najpierw dotarliśmy do punktu widokowego w Łężeczkach, który odwiedziliśmy kiedyś bardzo dawno temu, jeszcze kiedy jeździliśmy całą rodziną na wakacje. Teraz punkt dorobił się pomnika w kształcie, hm, grzyba, który szczyci się tym, że jest pierwszym pomnikiem trzeciego tysiąclecia na świecie (odsłonięto go chwilę po północy w 2000 roku).

Później zawitaliśmy do Białokosza, w którym jest pałac, który wygląda jak miniatura Rogalina.

I moczenie nóg w jeziorze Białokowskim.

Dalej odbiliśmy w przeciwnym kierunku na Nojewo, żeby odszukać stare wiadukty ceglane nieczynnej linii kolejowej.


Na jeden nawet się wdrapałam. Tory zarośnięte, mimo, że linia nieczynna 20 lat…

Dalej był już Ostroróg i najlepsze mielone, jakie jadłam od dawna (ale mogę być nieobiektywna, bo wszystko inaczej smakuje po 50km :D). Obok zaś była plebania…

Z Ostroroga to już właściwie żabi skok do Szamotuł. Nocleg tym razem w bursie szkolnej. Dotarliśmy dość wcześnie, więc mogliśmy trochę odpocząć. Przy okazji, okazało się, że opaliliśmy sobie dość mocno łydki i stopy. Dawno nie poparzyłam sobie pięt…

Po odpoczynku ruszyliśmy na podbój miasta. Zwiedziliśmy Park Zamkowy, obejrzeliśmy Zamek Górków i Basztę Halszki. I parę ładnych kamienic na ulicy Wronieckiej.



Potem była kolacja w Cafe Marzenie. Z gorącą czekoladą. Szkoda jednakże, że w menu tak mało dań słonych, nawet sałatki greckiej nie było!


Trasa rowerowa 1796551 – powered by Bikemap 

NSR 2012: Dzień 3

Dzień trzeci wyprawy to właściwie koniec jazdy Nadwarciańskim Szlakiem Rowerowym i zaczątek Szlaku Stu Jezior. Zrobiliśmy sobie z ojcem pętlę Sieraków-Międzychód-Sieraków.

Najpierw jednak przed śniadaniem wybrałam się nad jezioro, żeby pofocić łabędzie. Akurat zachciało im się myć.

Po śniadaniu wyruszyliśmy SSJ w kierunku Chalina, w którym odbiliśmy do Ośrodka Edukacji Przyrodniczej pooglądać jabłonie.

Faktycznie, okazało się, że jest coś takiego, jak projekt odrodzenia przydrożnych dzikich jabłoni rzadkich odmian. Właściwie na całym pojezierzu międzychodzkim nietrudno było się natknąć na jabłoń, śliwę albo czereśnię (szkoda, że już po seoznie).

Po drodze okazało się również, że w okolicy jest sporo szlaków zorganizowanych jako Szlak Powstań Narodowych, oznaczonych skrzyżowanymi szabelkami, które wyglądają z daleka jak iks. Szkoda, że bardzo się mylą z oficjalnymi trasami i nie ma do nich map papierowych (przynajmniej ja o żadnych nie słyszałam).

Okrążywszy jezioro Ławickie, zahaczyliśmy o Chawaje w Prusimiu (Prusimie?).

Które mają nawet swoją palmę.

Wracając z Międzychodu, chciałam znaleźć miejsce obozu mojego szczepu z 2006 roku w Chorzępowie nad jeziorem Barlin, ale niestety się nie udało. Rozpoznałam jednak początek drogi i miejsce z amboną, gdzie miałam swój punkt na BeHaczu. Smutłam trochę, bo chciałam dziewczynom z komendy podobozu wysłać fotkę z miejsca naszego podobozu. No ale było już mało czasu i trzeba było wracać na kolację.

Tego dnia musiałam się zaopatrzyć w krem na oparzenia słoneczne, bo trochę mnie spaliło…


Trasa rowerowa 1796523 – powered by Bikemap 

NSR 2012: dzień 2

Drugi dzień był zdecydowanie najdłuższym trasowo.

Wstaliśmy trochę późno, bo o 8:20, tacy byliśmy zmęczeni po dniu poprzednim. Ogarnąwszy się, dotarliśmy ponownie do Obornik celem zjedzenia śniadania na ryneczku. Ryneczek o tyle ciekawy, że nie było na nim żadnych gołębi, więc miasto postanowiło zrobić je z kamienia i postawić przy fontannie.

Po drodze mijaliśmy widoczki różne.

Za Obrzyckiem natomiast trafiliśmy na opuszczoną stację kolejową w Ordzinie.


Tu też upolowałam swoją pierwszą skrzynkę geocache :D Ojciec nie mógł się nadziwować całej idei chowania drobiazgów, żeby inni je znajdowali :P

Następnie był przystanek na obiad we Wronkach w kawiarni Pod Aniołami.

W Chojnie będąc, przepływaliśmy przez Wartę promem. Mieliśmy szczęście, że byliśmy tam przed 17:30, bo inaczej musielibyśmy się wracać spory kawałek.

No i w końcu, po długiej i męczącej piaszczystej trasie, dotarliśmy do Sierakowa. Kąpiel wieczorem po trudach – mru.

Nocleg w sumie też udało nam się załatwić fuksem, bo pojawiliśmy w TKKFie pół godziny przed zamknięciem recepcji. Początkowo nie było domku dwuosobowego, ale po chwili się jednak znalazł :P

A na kolację był makaron z sosem serowym i turystyczną :D Harcersko!


Trasa rowerowa 1796519 – powered by Bikemap 

NSR 2012: Dzień 1

Wreszcie udało się wybrać nam na wyprawę rowerową. Miały być Kaszuby, jest NSR zachodni i Szlak Stu Jezior. Wyposażeni w nowiutkie ciuchy, kaski, GPSa, mapę itp. – ruszyliśmy.

Wyjechaliśmy później niż planowałam, ale przynajmniej mieliśmy już zaklepany nocleg, więc nie było strachu.
Pierwsze kilometry były straszne ze względu na upał – ponad 30 stopni.

I kurz. Straszny kurz.

Po drodze jechaliśmy skrajem terenu wojskowego, gdzie było mnóstwo wiatrołomów.

I chatki, stawiane przez Allegro.

W końcu dotarliśmy do Obornik, gdzie w Restauracji Zamkowej (będącej pizzerią, ale serwującej też chińszczyznę i kebaba) zjedliśmy pyszny obiad <3

Ach. No i w Lidlu kupiłam zajebiste jabłka oraz loda wodnego. Dobro, dobro w taki upał. (Polecam Lidla w Obornikach)

Stamtąd dokulaliśmy się już do Kowanówka, gdzie nocowaliśmy w gospodarstwie agroturystycznym Art-Natura. Niestety, nie udało mi się pomoczyć nóg w Wełnie, bo zerwała się burza, więc pokażę tylko moje brudne nogi :D

————————————


Trasa rowerowa 1796513 – powered by Bikemap