Stało się – mam szosę :D
Trek Lexa S, rocznik 2011, pieszczotliwie zwana Tyldą (bo Matylda pasuje raczej do roweru miejskiego :D)
Jeżdżę na niej już od 2 tygodni (choć regularnie do pracy dopiero od tygodnia), ale już ją uwielbiam. Trzeba jeszcze ją trochę zmodyfikować, bo rama jest rozmiaru 54, a jednak 52 chyba by pasowała lepiej, więc czekam aż mostek 80mm dojedzie do Cykloturu. (W tym miejscu muszę też podziękować za poradę co do ustawień i pozycji ze strony zespołu Rybczyńskiego :)) No i w perspektywie pewnie wymiana siodełka i ewentualne dołożenie błotników. No i nauczenie się szybszej jazdy, bo na razie to więcej niż 40km/h nie jeżdżę. Trochę mi to utrudnia duża kaseta z tyłu i ciężkie przełożenie z przodu, którego zrzucenie malutką wajchą Sory robi mi dziurę w kciuku.
Póki co, pogoda jest ładna, więc korzystam przynajmniej na dojazdach do pracy. Na dłuższą eskapadę za miasto nie mam jednak wciąż czasu :(
A, i zauważyłam, że jakoś kierowcy traktują mnie na szosie lepiej niż gdy jeżdżę Velmą. Fakt faktem, szos się wielu nie widzi (a kobiet na szosach już zwłaszcza), ale żeby aż taka różnica? :)
Może to nie kwestia szosy, ale prędkości z jaką jedziesz ;)