Poranek chłodny i wilgotny. Około drugiej w nocy przyjechał bus, podobno zainteresowała się też nami miejscowa policja (w końcu nocowaliśmy pod płotem lotniska :>). Trochę nam zajęło ogarnięcie namiotów, rowerów i śniadania. Kiedy jeszcze nie zna się praktycznie nikogo, to stres związany z początkiem wyprawy jest podwójny. Przynajmniej okazało się, że mam wszystkie bagaże i niczego nie brakuje.
Jeszcze nie wiedziałam, jak się podróżuje na Longinadzie – czy razem, czy parami, czy może każdy jak chce. Trochę się jednak bałam samej, w obcym kraju :) Na szczęście i tak ruszyliśmy wszyscy razem (ponad 20 osób). Mój wspaniały beznadziejny mapnik rozwalił mi mapę już na starcie, więc musiałam się podczepiać pod resztę.
Pierwszy etap rowerowania to dojazd do Moss, skąd mieliśmy przepłynąć promem do Horten. Początkowo pobłądziliśmy, ale mimo deszczu humory dopisywały.