Ostatnimi czasy mocno doskwierają mi plecy na szosie, a Błażej uznaje tylko MTB, więc z okazji jego imienin zaproponowałam, że odkurzę Velmę i ruszymy na Puszczę Zielonkę. Dawno nie jeździłam niczego dłuższego niż 5km, więc stwierdziłam, że nie będziemy szaleć. Trasa została zaplanowana na niecałe 70km, w większości po terenach, gdzie jeszcze nie jeździłam.
Początek był ciężki – najpierw trzeba było wstać, potem się zebrać, jeszcze skoczyć do Błażeja do domu i do sklepu i się w sumie późna 11 zrobiła.
Ale ruszyliśmy – przez Maltę, do Antoninka, a potem wzdłuż Jeziora Swarzędzkiego. Przy altance przerwa na bananka i parę fotek. Oj, jakoś tempa nie mogliśmy znaleźć :>
Dalsza trasa była już mi właściwie absolutnie nieznana – bezdroża i to leśne to nie jest coś, co szosy lubią najbardziej (chociaż już zdarzało mi się po lesie gnać Inez czy Tyldą). Taka trasa na Dziewiczą Górę, ale od tyłu, a nie od strony Czerwonaka.
Ponieważ nigdy nie byłam na górze, to nawet się tam wczłapaliśmy.
A potem to ja już nie wiem, gdzie byliśmy, okolice kompletnie mi nieznane.
W jednym momencie, jadąc dzikim skrótem wytyczonym przez GPSa, napatoczyliśmy się nawet na spore stadko saren. Ale uciekły za szybko i nie udało się sfocić.
A potem przejechaliśmy przez Wartę i wylądowaliśmy na Nadwarciańskim Szlaku Rowerowym, który zwiedziłam już 4 lata temu z Tatą. Zaczęło się robić już lekko ciemnawo i zimnawo, ale przynajmniej las gęstszy odsłaniał od wiatru.
A na sam koniec zwiedziliśmy nowy odcinek Wartostrady, która prowadzi od Mostu Lecha aż do Ostrowa Tumskiego. Tam niestety już wiało…
Styczeń zawsze był dla mnie miesiącem z najmniejszą liczbą przejechanych kilometrów, co i tym razem odczuły moje nogi i plecy. Plecy jeszcze gorzej, bo ostatnio mam jakiś problem z kręgosłupem, który wypadałoby ogarnąć.
Niemniej, trasa bardzo fajna i utwierdzam się tylko w przekonaniu, że plan na ten rok zakłada nabycie roweru MTB :)